piątek, 19 czerwca 2015

Dział 1

 Treści z przemocą, oraz przekleństwami! Jesteś wrażliwy/a na takie rzeczy? Nie czytaj tego!



 Jak zwykle budzę się w obskurnym mieszkaniu, a raczej zbiegowisku rodzin, które nazywamy domem. Jedzie. Jedyne na czym mogę się skupić to ucieczka, do szkoły, gdziekolwiek. Nienawidzę się uczyć, ale nawet to jest lepsze niż ciągłe siedzenie na materacu i przyglądanie się temu jak popadam w ruinę. Nawet koks nie pomaga. Schudłam, moje czarne oczy zapadły się i straciły blask, a blond włosy zaczęły wypadać. Zawsze kiedy oglądam się w lustrze czuję... odrazę. Tak, to właściwe określenie. Jestem na dnie, jestem nikim. Postanawiam się ruszyć, bo przestaję tolerować smród jaki panuje. Wstaję i ubieram te same rurki i dżinsową koszulę co wczoraj. Obuwie to stare glany. Wyjmuję sześcioletnią szczotkę i czeszę włosy, które wypadają przy ich pociągnięciu. Omijam bezdomnych na klatce, którzy nie mają się, gdzie schronić. Mam nadzieję, że dziś dostanę to na co czekam od tygodnia... towar. Nie stać, mnie na narkotyki, ale na szczęście mam przyjaciółkę, która mi go dostarcza. Jest nadziana tak bardzo, że codziennie gubi stówę, ale się tym nie przejmuje. Nienawidzę jej, bogata lalunia jakich mało. Zadaję się z nią z jednego oczywistego powodu, dla marihuany. Mam szczęście, że nasza klasa składa się prawie tylko z takich jak ja, wychowanych przez ulicę. Raz zauważyłam, jak rodzice Zuzy dawali nauczycielom kasę, bo córeczka opuściła się w nauce. Wystarczy jedno moje słowo, a lalunia zostałaby pobita prawie na śmierć.
    Kiedy dochodzę do budy czuję odrazę. Mam ochotę zawrócić do mieszkania, ale postanawiam się przełamać. Od tego zależy czy dostanę to czego chcę. Wdycham powietrze, które rozgrzewa mi płuca. Pomimo tego że jest styczeń, jest mi gorąco. Wiem, że kocham życie, że chcę wyjść z tego cholernego bagna do którego weszłam. Ale nie mogę, mam osiemnaście lat. Zaczęłam brać jak miałam siedemnaście. Nienawidziłam siebie, świata i życia. Nie miałam jednak odwagi, żeby ze sobą skończyć. Postanowiłam upiększyć swoje poglądy i wzięłam. Pamiętam, jak wszystko zawirowało. Czułam się jak ktoś ważny, ktoś kto jest kimś. Z biegiem czasu, przestałam to robić dla śmiechu to zaciągnęło za sobą konsekwencje, uzależniłam się. Dostaję histerii, kiedy chcę odstawić. Nie chcę, ale muszę. Wiem co to za sobą ciągnie. Moje glany mocno tupią, po świeżo ubitym śniegu. W sam raz do lepienia bałwana, nie jestem już dzieckiem. Wiem, jednak jak wyglądały czasy za mojego pieprzonego dzieciństwa. Zazwyczaj o tej godzinie siedziałam po pas w tym gównie. Teraz dzieciaki siedzą, przed komputerami i myślą że coś im to przyniesie. Patrzę na powietrze, które zamienia się w parę. Od dawna uwielbiam się temu przyglądać. Zwalniam. Nagle jak z podziemi wydobywa się budynek... szkoła. Moje oddechy stają się szybsze i płytsze. Nie zdawałam sobie sprawy, że tak panicznie się jej boję. Wcale się nie uczę, ale muszę zacząć. Trzęsącą się ręką sięgam, po papierosa. Grzebię w torbie i biorę zapalniczkę. Odpalam. Zapominam o Bożym świecie, zapominam o tym gównie jakim jest życie.
- Ange! Kochana, a mnie to już nie zauważasz?! - podbiega do mnie Radek, mój chłopak, jego niebieskie oczy muskają mnie spojrzeniem, a brąz włosy są potargane.
- No, cześć Radziu - mówię, a jego wargi zbliżają się do moich, stoimy tak z dobre pół minuty.
- Pamiętasz o naszej wczorajszej rozmowie? - odchodzi ode mnie.
- Chciałabym zapomnieć, ale tak, pamiętam - wyrzucam peta i depczę go, przyglądając się temu jak gaśnie.
- Rzucisz to? - drze się. - Jesteś pojebana! Ja bym to dla Ciebie zrobił! - krzyczy.
- Ja... chcę rzucić - mówię.
- Jeżeli chcesz, to odstawisz - uśmiecha się do mnie i otula mnie swoimi ramionami.
     Wchodzę. Szatnia wygląda tak samo jak zwykle pomalowana na zielono i zapełniona dziećmi, które myślą że są już dorosłe, bo chodzą do pierwszej gimnazjum. Trzymam go za rękę. Wie, że się boję i że tego nienawidzę. Na szczęście chodzimy do tej samej klasy. Kiedy staję przed salą, przegryzam wargę i czuję satysfakcję, gdy krew wylewa mi się na język. Widzę Zuzę, która miała załatwić mi narkotyki. Podchodzę do niej i kieruję się do łazienki.
- Nie chcę, rozumiesz?! - warczę.
- A ty jeszcze myślisz że cokolwiek przyniosłam? Wolałam wydać na coś pożytecznego, chodź! - wrzeszczy mi do ucha, tak głośno że dopiero po paru sekundach zaczynam coś słyszeć, do kogo się darła?
- O co... chodzi? Kto ma przyjść?
- Oj... kochana - głaszcze mnie po głowie.
- Zostaw mnie, ty ździro! - krzyczę, a zza progu wychodzi Mateusz, to szkolny chuligan.
Ma czarne włosy i brązowe oczy, a brwi jak zawsze ściągnięte. Dłonie zaś całe w bliznach.
- Jak widzisz, kasa przydaje się na coś innego, pamiętaj prawie - posyła chłopakowi zimne spojrzenie.
- Prawie... prawie... prawie - powtarzam drżącym głosem, co to może oznaczać.
- Tak, prawie, prawie na śmierć - uśmiecha się do mnie z drwiną, a ja już wiem o co chodzi.
- Nie pójdzie ci tak łatwo - z trudem łapię powietrze.
- Ależ pójdzie.
Odsuwa mnie od ściany. Jestem zdezorientowana, słyszę tylko bicie własnego serca. Nieraz to czułam, teraz boję się o wiele bardziej niż zwykle. Dostaję w brzuch, kulę się i wiem że to nie koniec prawie na śmierć przypominają mi się słowa chłopaka, który jeszcze niedawno był moim przyjacielem, wie gdzie mam słabe punkty więcej nikomu tego nie powiem... Kiedy się uspokajam postanawiam wstać, najgorsze co może mi się stać to dostać w głowę, a tego bym nie chciała. Kiedy jestem na nogach uderza mnie w twarz. Zauważam czarny płyn, który kapie na podłogę. Krew. Moja krew. Nie widziałam tak wyrazistej. Najwyraźniej złamał mi nos, bo gdy go dotykam to czuję ból. Nagle nie mogę oddychać, czarne buty walą w moje podbrzusze. Zamykam oczy, ale on mówi że nie jest głupi i wie że udaję. Podnosi mnie za ręce i łapie za szyję, przywierając do ściany. Czuję że się duszę. Puszcza mnie i na pożegnanie dostaję w policzek, tracę przytomność...
   

poniedziałek, 15 czerwca 2015

Prolog

   Śmiech wypełnia mi usta, dławię się nim. Życie to pasmo niespodzianek i ciągłych rozczarowań, jednak to śmierć której tak się boimy, pokazuje nam że nie jest zła, że jest dobra. Uwalnia nas od bólu, jaki nieustannie zadaje nam świat. Gorący powiew wiatru, zastępuje lodowaty pocałunek złożony na policzku. Śmierć to gorzka prawda, zaś życie to słodkie kłamstwo. Próbujemy kochać, a ranimy. Próbujemy uciekać, a tracimy. Próbujemy rozwiązać konflikty, a sami je rozpoczynamy. Świat jest okrutny i zimny, niepodatny na ludzkie prośby, Rodzimy się by żyć, żyjemy by umierać. Umieramy, by zadawać ból.
    Śmiech to złudzenie, które pomaga zapomnieć.

P.S każda notka, będzie długa, tylko Prolog zrobiłam krótki. Zapraszam do komentowania.